czwartek, 31 lipca 2014

DZIEŃ 2

W bazie wraz z chłopakami siedziałem i czekałem na nowe rozkazy. Bark już mnie nie bolał, gdyż medycy szybko go poskładali. Bolało mnie trochę serce, bo straciłem ulubioną broń. Utrata broni jest jak… jak zerwanie z dziewczyną. Niby wszystko okej, ale tak naprawdę czegoś nadal brakuje. Nie była to moja jedyna broń. Miałem jeszcze karabin M4A1, lecz był on bardziej zrobiony pod walkę snajperską na krótki dystans. Karabinek miał celownik optyczny x6, chwyt taktyczny i tłumik, którego nie mogłem mieć przy wcześniejszej broni. Jednak ta M4 nie to samo co M40A5. Ale jakoś dałem radę. Generał Aldwin wydał rozkaz. Jadę na kolejną misję. -Szczyt Demawendu, Waszym kolejny celem jest Abdul Ashar. Nie ma pierdolenia, że nie idziecie. Warnock weź obserwatora i idziecie jako zwiad. -Idę sam. Nie potrzebuje nikogo. -Zatem ustalone. Warnock idzie pierwszy, on daje Wam znak, a Wy robicie to co zawsze. -Tak jest! – Na zbiórce rozbiegł się krzyk 30 żołnierzy. Po zbiórce poszedłem do swojego baraku, wziąłem mały plecak, trochę jedzenia, wodę, amunicje, noktowizor, po akcji w Mogadiszu miałem go ze sobą zawsze. I jedno zdjęcie. Tak, zdjęcie mojej dziewczyny. W sumie byłej dziewczyny, ale nadal ją kochałem. Po tym jak już się zebrałem do kupy, udałem się do śmigłowca, który podrzucił mnie na miejsce akcji. Dziwnie się czułem z inną bronią. Ale cóż, wziąłem notes i zacząłem notować: 
"GODZINA 13.45 WIATR KIERUNEK WSCHODNI TEMPERATURA 37” ODLEGŁOŚĆ DO CELU 170M" 
Notes był dla mnie skarbem. Bez niego, jak bez broni, nie istniałem. Szczyt Demawendu, piękne miejsce, 1350m n.p.m. Mała wioska, kilka budynków i jeden wyróżniający się nad wszystkie wojskowy barak, trochę drutu kolczastego i kilka wież, takich małych. Na jednej stał jakiś żołnierz, trzymał w dłoniach SWD, dobra rosyjska snajperka. Już wiedziałem jak dać znać chłopakom. Bojówka była wszędzie, ludność cywilna jakby poumierała. Około 50 osób, wszyscy uzbrojeni po zęby. Granaty, RPG, kałachy. Ruski sprzęt, o tym bym nie pomyślał. No cóż, takie życie, zacząłem celować, uwzględniłem poprawki i strzeliłem. Nagle zaczął się dym. Chłopacy szybko wyszli z krzaków, nie wiedziałem, że tam są. Wszędzie huk, wybuchy granatów, jedyna rzecz, która odróżniała tą akcję od poprzedniej było to, że nie byłem sam i nie musiałem uciekać. Chłopaki w ciągu piętnastu, może dwudziestu minut wybili wszystkich. Zebrałem się i poszedłem do nich. Nie widziałem jeszcze o co chodziło. 
 -Ta pierdolona bojówka ma atomówki! 
-Co kurwa?! Jak?! 
-No normalnie, ja pierdole. 
-Oni działają tylko tu czy jeszcze gdzieś? 
-Generał mówił o problemach z terroryzmem w Paryżu i Moskwie. 
-Ja pierdole, jak oni mają to co ta bojówka to rozpierdolą wszystko! 
-Ogarniamy ekipę, lecimy tam. 
Szczyt Demawendu to był dopiero początek naszej misji. Miałem ratować z nimi świat, no zajebiście. Zawsze chciałem być bohaterem, ale nigdy nie myślałem, że tak może być. Polecieliśmy do bazy, zebraliśmy się i wybraliśmy jeden cel, Moskwa poczeka. Wzięliśmy broń, wsiedliśmy do Boeinga C-17 i polecieliśmy do Paryża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz